Bądź wola Twoja Tymczasem powtarzając codziennie natchnione słowa modlitwy Pańskiej, mówimy: "bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi". I to jest najbardziej podstawowa definicja woli Bożej: jest to Boży plan dziejów, porządek stworzenia i szeroki wachlarz propozycji, zwanych powołaniem, adresowany indywidualnie do każdego
A tak to żyją ze składek - wbrew pozorom nie dostają nic z podatków ( to idzie na kurie ). Dodatkowo każda parafia opłaca haracz od dusz ( nie ważne czy ktoś chodzi do kościoła i coś tam na tace daje , to bez znaczenia ważne źe jest zarejestrowany jako katolik na terenie parafii to myszą od każdego łebka płacić haracz do kurii.
- Są modlitwy o dar potomstwa, ale też o szczęśliwy poród, od kilku tygodni modlę się za dziewczynę, która martwi się o swoje dziecko, które nosi w sobie. Tak jak każdy rodzic pragnie, żeby urodziło się zdrowe – dodaje kapłan. - To jest nasze pasierbieckie dziecko. Tu, w naszym sanktuarium wymodlone - mówi s.
Takiej wspólnoty potrzebujemy również jako ludzie wierzący. Wspólnotą, do której należysz, jest cały Kościół, a bezpośrednio twoja parafia. Pamiętaj, żeby aktywnie uczestniczyć w życiu twojej parafii przez słuchanie Słowa Bożego, udział w Eucharystii, modlitwę oraz troskę o potrzebujących.
- Pamiętaj, tu jest twoja parafia! Tu jest twój ksiądz! Zobacz ten dowcip. Oceń: 214 18. 189. Trzy myszy przechwalały się w barze, która jest większym chojrakiem.
Dịch Vụ Hỗ Trợ Vay Tiền Nhanh 1s. LIST DO DZIECI TRA POCHI GIORNO OJCA ŚWIĘTEGO JANA PAWŁA II W ROKU RODZINY Drogie dzieci! Jezus przychodzi na świat Za kilka dni będziemy obchodzić Boże Narodzenie, Święto tak bardzo radośnie przeżywane przez wszystkie dzieci w każdej rodzinie, a w tym roku jeszcze bardziej, gdyż jest to Rok Rodziny. Zanim ten rok się skończy, pragnę zwrócić się do was, dzieci całego świata, aby dzielić z wami radość płynącą z tego bogatego w treść wydarzenia. Boże Narodzenie jest świętem Dziecka — nowo narodzonego Dziecka. Jest to zatem wasze święto! Wy tam bardzo na nie czekacie i przygotowujecie się do niego z radością. Liczycie po prostu dni i godziny, które was jeszcze dzielą od Świętej Nocy Betlejemskiej. Widzę was, jak przygotowujecie betlejemską stajenkę w domu, w parafii, we wszystkich zakątkach świata, przybliżając klimat i środowisko, w którym narodził się Zbawiciel. Tak! W okresie Bożego Narodzenia stajenka betlejemska ze żłóbkiem Dzieciątka zajmuje centralne miejsce w Kościele. I wszyscy do niej spieszą w duchowej pielgrzymce, tak jak pasterze w Noc Narodzenia. Potem trzej Mędrcy przybywają z dalekiego Wschodu, idąc za światłem gwiazdy, która im pokazała miejsce, gdzie złożony był Odkupiciel świata. Wy też w tym czasie dążycie do tych stajenek, aby wpatrywać się w Dziecię położone na sianie, żeby wpatrywać się w Jego Matkę oraz w świętego Józefa, który był na ziemi opiekunem Odkupiciela. Patrząc na Świętą Rodzinę, myślicie o waszej własnej rodzinie, w której przyszliście na świat, myślicie o swojej mamie, która dała wam życie i o swoim ojcu. Troszczą się oni o utrzymanie rodziny, o wasze wychowanie i wykształcenie. Rodzice bowiem nie tylko dają życie dziecku, ale także je wychowują od pierwszych dni jego przyjścia na świat. Jeśli dzisiaj piszę o tym wszystkim do was, drogie dzieci, to czynię to dlatego, że i ja sam byłem przed wielu laty takim samym dzieckiem jak wy. Również i ja przeżywałem wówczas radość Bożego Narodzenia tak jak wy, a kiedy zajaśniała gwiazda betlejemska, spieszyłem się do stajenki razem z moimi rówieśnikami, ażeby przeżyć na nowo to, co wydarzyło się 2000 lat temu w Palestynie. Naszą radość wyrażaliśmy przede wszystkim w śpiewie. Jakże piękne i wzruszające są kolędy, które tradycja wszystkich narodów oplotła wokół Bożego Narodzenia! Ileż w nich głębokich myśli, a nade wszystko jak wiele czułej radości skierowanej do tego Bożego Dzieciątka, które w Świętą Noc przyszło na świat! Także dni po narodzinach Jezusa są dniami świątecznymi. Wspominamy najpierw dzień ósmy, kiedy wedle tradycji Starego Testamentu nadano Dziecięciu imię: właśnie imię Jezus. Następnie dzień czterdziesty, kiedy został ofiarowany w Świątyni, jak każdy pierworodny syn izraelski. Miało wówczas miejsce niezwykłe spotkanie: Matce Bożej, przybyłej z Dzieciątkiem do Świątyni, wyszedł naprzeciw starzec Symeon, wziął małego Jezusa w objęcia i wypowiedział prorocze słowa: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela” (Łk 2,29-32). A potem, zwracając się do Maryi, Jego Matki, dodał: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie” (Łk 2,34-35). Tak więc już w pierwszych dniach życia Jezusa słyszymy zapowiedź Jego Męki, w której będzie kiedyś uczestniczyła także Jego Matka Maryja: w Wielki Piątek będzie w milczeniu stać pod Krzyżem Syna. Wkrótce zresztą mały Jezus znajdzie się w wielkim niebezpieczeństwie: okrutny król Herod rozkaże pozabijać wszystkich chłopców w wieku do dwóch lat i dlatego Jezus będzie musiał uchodzić z rodzicami do Egiptu. Z pewnością dobrze znacie te wydarzenia związane z narodzinami Jezusa. Opowiadają wam o nich wasi rodzice, wasi duszpasterze, nauczyciele, katecheci i katechetki. Przeżywacie je głęboko co roku w okresie Świąt Bożego Narodzenia wraz z całym Kościołem. W ten sposób stają się wam bliskie dramatyczne okoliczności związane z dzieciństwem Jezusa. Drodzy przyjaciele! W wydarzeniach związanych z Dzieciątkiem Betlejemskim możecie rozpoznać losy dzieci na całym świecie. Jeżeli bowiem prawdą jest, że dziecko jest radością nie tylko rodziców, ale także radością Kościoła i całego społeczeństwa, to równocześnie jest też prawdą, że niestety, wiele dzieci w naszych czasach w różnych częściach świata cierpi i podlega wielorakim zagrożeniom. Cierpią głód i nędzę, umierają z powodu chorób i niedożywienia, padają ofiarą wojen, bywają porzucane przez rodziców, skazywane na bezdomność, pozbawione ciepła własnej rodziny, ulegają rozmaitym formom gwałtu i przemocy ze strony dorosłych. Czy można przejść obojętnie wobec cierpienia tylu dzieci, zwłaszcza gdy jest to cierpienie w jakiś sposób zawinione przez dorosłych? Jezus przynosi Prawdę Dzieciątko złożone w żłobie, w które wpatrujemy się w czasie Bożego Narodzenia, wzrastało w latach. Jak wiecie, Jezus dwunastoletni wraz z Maryją i Józefem udał się po raz pierwszy z Nazaretu do Jerozolimy na Święta Paschy. Tam, zagubiony w tłumie pielgrzymów, odłączył się od rodziców i, wraz z innymi rówieśnikami, przysłuchiwał się nauczycielom świątynnym, jak gdyby „lekcji katechizmu”. Korzystano ze świąt, ażeby takim chłopcom jak Jezus przekazać prawdy wiary. Okazało się jednak, że podczas tego spotkania ten przedziwny Chłopiec, który przybył z Nazaretu, nie tylko zadaje wnikliwe pytania, ale także sam udziela głębokich odpowiedzi tym, którzy Go pouczali. I te Jego pytania, a jeszcze bardziej odpowiedzi, wprawiają w zdumienie świątynnych nauczycieli. Kiedyś takie samo zdumienie będzie towarzyszyło Jego nauczaniu publicznemu: wydarzenie w Świątyni jerozolimskiej stanowiło początek i jak gdyby zapowiedź tego wszystkiego, co miało nastąpić kilkanaście lat później. Drodzy chłopcy i dziewczynki, rówieśnicy dwunastoletniego Jezusa, czyż nie przypominają się wam w tej chwili lekcje religii w parafiach i w klasach szkolnych, w których uczestniczycie? I teraz chciałbym wam zadać kilka pytań: jaka jest wasza postawa wobec lekcji religii? Czy jesteście przejęci katechizacją tak jak dwunastoletni Jezus w świątyni? Czy uczęszczacie pilnie na naukę religii w szkołach i parafiach? Czy w tym pomagają wam wasi rodzice? Jezus dwunastoletni tak bardzo przejął się tą katechezą w Świątyni jerozolimskiej, że poniekąd zapomniał nawet o swoich rodzicach. Maryja i Józef w drodze do Nazaretu, wracając wraz z innymi pielgrzymami, zorientowali się, że Jezusa nie ma w gromadzie idących z nimi dzieci. Dość długo trwało poszukiwanie. Zawrócili z drogi i dopiero na trzeci dzień znaleźli Go w Jerozolimie w Świątyni. „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” (Łk 2,48). Jakże przedziwna jest odpowiedź Jezusa i jakże zastanawiająca! Mówi: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2,49). Była to odpowiedź trudna do przyjęcia. Ewangelista Łukasz dodaje tylko, że Maryja „chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu” (2,51). Była to bowiem odpowiedź, która miała się wyjaśnić później, kiedy Jezus był już dorosłym mężczyzną, kiedy zaczął nauczać i kiedy potwierdził, że dla sprawy swojego Ojca jest gotów ponieść wszelkie cierpienie, a nawet śmierć na krzyżu. Z Jerozolimy Jezus wrócił z Maryją i Józefem do Nazaretu i był im posłuszny (por. Łk 2,51). O tym okresie poprzedzającym publiczne nauczanie Jezusa, Ewangelia podaje tylko, że „czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2,52). Drogie dzieci, w Dzieciątku, które teraz podziwiacie w żłóbku, dostrzegacie już tego dwunastoletniego Chłopca, który w Świątyni jerozolimskiej rozmawia z nauczycielami. Jest On tym samym, który później, jako trzydziestoletni mężczyzna zacznie głosić słowo Boże, otoczy się kręgiem dwunastu Apostołów, będą za Nim podążały rzesze ludzi spragnionych prawdy. Będzie On co krok potwierdzał swoją niezwykłą naukę znakami mocy Bożej: będzie przywracał wzrok niewidomym, uzdrawiał chorych, a nawet wskrzeszał zmarłych. Wśród tych przywróconych do życia będzie dwunastoletnia córka Jaira, a także syn wdowy z Nain, którego Pan Jezus oddał żywego płaczącej matce. Tak. To nowo narodzone Dzieciątko, stawszy się dorosłym, jako wielki Nauczyciel Bożej Prawdy okaże szczególną miłość dzieciom. Powie Apostołom: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im”, i doda: „do takich bowiem należy królestwo Boże” (Mk 10,14). Innym razem, przed spierającymi się o pierwszeństwo Apostołami, Jezus postawi dziecko i powie: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3). Wypowie wówczas słowa, które zawierają w sobie bardzo surowe ostrzeżenie: „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza” (Mt 18,6). Jak ważne jest dziecko w oczach Pana Jezusa! Można by wręcz powiedzieć, że Ewangelia jest głęboko przeniknięta prawdą o dziecku. Można by ją nawet w całości odczytywać jako „Ewangelię dziecka”. Co to znaczy: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”? Czyż Pan Jezus nie stawia dziecka za wzór także ludziom dorosłym? Jest coś takiego w dziecku, co winno się odnaleźć we wszystkich ludziach, jeżeli mają wejść do królestwa niebieskiego. Niebo jest dla tych, którzy są tak prości jak dzieci, tak pełni zawierzenia jak one, tak pełni dobroci i czyści. Tylko tacy mogą odnaleźć w Bogu swojego Ojca i stać się za sprawą Jezusa również dziećmi Bożymi. Czyż to nie jest główne orędzie Bożego Narodzenia? Czytamy u św. Jana: „A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14), i dalej: „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1,12). Dziećmi Bożymi! Wy, chłopcy i dziewczynki, jesteście synami i córkami waszych rodziców. A Bóg pragnie, byśmy wszyscy byli Jego dziećmi przybranymi przez łaskę. To jest właśnie to wielkie źródło radości Bożego Narodzenia, o której piszę wam przy końcu Roku Rodziny. Rozradujcie się wszyscy tą „Ewangelią Bożego dziecięctwa”. Niech tą radością zaowocują w całej pełni zbliżające się Święta Bożego Narodzenia w Roku Rodziny. Jezus daje samego siebie Drodzy przyjaciele, niezapomnianym spotkaniem z Panem Jezusem jest bez wątpienia Pierwsza Komunia Święta, dzień który wspomina się jako jeden z najpiękniejszych w życiu. Eucharystia, ustanowiona przez Chrystusa w przeddzień Jego Męki, podczas Ostatniej Wieczerzy, jest Sakramentem Nowego Przymierza, jest największym z Sakramentów. W tym Sakramencie Pan Jezus pod postaciami chleba i wina staje się pokarmem naszych dusz. Dzieci po raz pierwszy przyjmują ten Sakrament uroczyście — właśnie w dniu Pierwszej Komunii Świętej — ażeby potem móc Go przyjmować jak najczęściej i w ten sposób pozostawać w zażyłej przyjaźni z Panem Jezusem. Komunię Świętą, jak wiecie, mogą przyjmować tylko ci, którzy są ochrzczeni: Chrzest bowiem jest pierwszym i najpotrzebniejszym do zbawienia Sakramentem. Chrzest jest wielkim wydarzeniem! W pierwszych wiekach Kościoła, kiedy Chrzest przyjmowali przede wszystkim ludzie dorośli, jego obrzęd kończył się uczestnictwem w Eucharystii i łączył się z uroczystością podobną do tej, jaka dzisiaj towarzyszy Pierwszej Komunii Świętej. Z biegiem czasu, kiedy zaczęto udzielać Chrztu Świętego przede wszystkim niemowlętom — stąd większość z was, drogie dzieci, nie pamięta dnia swojego Chrztu — to uroczyste świętowanie zostało przeniesione na dzień Pierwszej Komunii Świętej. Każdy chłopiec i dziewczynka z katolickiej rodziny zna dobrze to przeżycie: Pierwsza Komunia Święta jest wielkim świętem rodziny. W tym dniu razem z dzieckiem przyjmują zazwyczaj Eucharystię także jego rodzice, rodzeństwo, dalsza rodzina i chrzestni, a niekiedy także nauczyciele i wychowawcy. Dzień Pierwszej Komunii Świętej jest też wielką uroczystością w parafii. Mam jeszcze w pamięci ten dzień, kiedy w gronie moich rówieśników i rówieśnic przyjmowałem po raz pierwszy Eucharystię w moim parafialnym kościele. Ażeby to wielkie wydarzenie nie zostało zapomniane, utrwala się je zazwyczaj na fotografiach rodzinnych. Towarzyszą one na ogół człowiekowi przez całe życie. Po latach, kiedy przegląda się te fotografie, odżywa wspomnienie tamtych dni, powraca się do tej czystości i radości, jakich doświadczyło się w spotkaniu z Jezusem, który z miłości stał się Odkupicielem człowieka. Dla iluż dzieci w dziejach Kościoła Eucharystia była źródłem duchowej siły, czasem wręcz bohaterskiej! Jakże nie wspomnieć na przykład tych świętych chłopców i dziewcząt z pierwszych wieków, jeszcze dzisiaj znanych i czczonych w całym Kościele? Wystarczy tu przypomnieć św. Agnieszkę, która żyła w Rzymie, św. Agatę, umęczoną na Sycylii oraz św. Tarsycjusza — chłopca, którego słusznie można nazwać męczennikiem Eucharystii, gdyż wolał poświęcić życie niż oddać Pana Jezusa, którego przenosił pod postacią chleba. I tak, poprzez wieki aż do naszych czasów nie brak dzieci, nie brak chłopców i dziewcząt wśród świętych i błogosławionych Kościoła. Tak jak w Ewangelii Pan Jezus okazuje im szczególne zaufanie, tak również Jego Matka Maryja w ciągu dziejów nieraz czyniła małe dzieci powiernikami swej matczynej troski. Przypomnijcie sobie św. Bernadettę z Lourdes, dzieci z La Salette, czy też już w naszym stuleciu Łucję, Franciszka i Hiacyntę z Fatimy. Wspomniałem wam wcześniej o „Ewangelii dziecka”: czyż nie doczekała się ona w naszym stuleciu szczególnego wyrazu w duchowości św. Teresy od Dzieciątka Jezus? Prawdą jest, że Pan Jezus oraz Jego Matka wybierają często właśnie dzieci, ażeby powierzać im sprawy wielkiej wagi dla życia Kościoła i ludzkości. Wymieniłem tutaj tylko niektóre dzieci, powszechnie znane, ale jest jeszcze wiele innych! Odkupiciel ludzkości niejako dzieli się z nimi troską o innych ludzi: o rodziców, o kolegów i koleżanki. Czeka bardzo na ich modlitwę. Jakże ogromną siłę ma modlitwa dziecka! Staje się ona czasem wzorem dla dorosłych: modlić się z prostotą i całkowitą ufnością, to znaczy zwracać się do Boga tak, jak czynią to dzieci. W ten sposób dochodzę do sprawy najważniejszej w tym Liście: przy końcu Roku Rodziny pragnę powierzyć waszej modlitwie, drodzy mali przyjaciele, nie tylko sprawy waszej rodziny, ale także wszystkich rodzin na świecie. I nie tylko to. Mam jeszcze wiele innych spraw, które chcę wam polecić. Papież liczy bardzo na wasze modlitwy. Musimy się razem wiele modlić, ażeby ludzkość, a żyje na ziemi wiele miliardów ludzi, stawała się coraz bardziej rodziną Bożą, ażeby mogła żyć w pokoju. Wspomniałem na początku o ogromnych cierpieniach, jakich doświadczyło wiele dzieci w tym stuleciu i doświadcza w chwili obecnej. Ileż dzieci, także w tych dniach, pada ofiarą nienawiści, która szaleje w wielu miejscach ziemskiego globu, jak na przykład na Bałkanach i w niektórych krajach Afryki! Właśnie rozważając te wydarzenia, napełniające nas wielkim bólem, postanowiłem prosić was, drogie dzieci, ażebyście wzięły sobie do serca modlitwę o pokój. Wiecie dobrze, że miłość i zgoda budują pokój, a nienawiść i przemoc go rujnują. Jesteście wrażliwe na miłość, a lękacie się wszelkiej nienawiści. Dlatego Papież może liczyć na to, że spełnicie jego prośbę, że dołączycie się do jego modlitwy o pokój na świecie z takim samym zapałem, z jakim modlicie się o pokój i zgodę w waszych rodzinach. Chwalcie imię Pana Pozwólcie, drodzy chłopcy i dziewczęta, że na zakończenie tego Listu przypomnę słowa Psalmu, które mnie zawsze wzruszały: Laudate pueri Dominum! Chwalcie, o dziatki, chwalcie imię Pana. Niech imię Pańskie będzie błogosławione odtąd i aż na wieki! Od wschodu słońca aż po zachód jego niech imię Pańskie będzie pochwalone! (por. Ps 113[112],1-3). Kiedy rozważam słowa tego Psalmu, mam przed oczyma twarze dzieci całego świata: od Wschodu aż do Zachodu, od Północy do Południa. Do was, moi mali przyjaciele, bez względu na różnice języka, rasy, czy narodowości mówię: Chwalcie imię Pana! A ponieważ człowiek winien chwalić Boga przede wszystkim własnym życiem, nie zapominajcie o tym, co dwunastoletni Jezus powiedział swojej Matce i Józefowi w Świątyni jerozolimskiej: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2,49). Człowiek chwali Boga przez to, że idzie w życiu za głosem swego powołania. Pan Bóg powołuje każdego człowieka, a Jego głos daje o sobie znać już w duszy dziecka: powołuje do życia w małżeństwie czy też do kapłaństwa; powołuje do życia zakonnego, a może do pracy na misjach… Kto wie? Módlcie się, drodzy chłopcy i dziewczęta, abyście rozpoznali, jakie jest wasze powołanie, i abyście mogli później iść wielkodusznie za jego głosem. Chwalcie imię Pana! Dzieci wszystkich kontynentów w Noc Betlejemską patrzą z wiarą w nowo narodzone Dzieciątko i przeżywają wielką radość z Bożego Narodzenia. Śpiewając w swoich własnych językach, chwalą imię Pana. I tak przez całą ziemię płynie radosna pieśń Bożego Narodzenia. Ileż rzewnych, wzruszających słów wypowiadają wszystkie języki ludzkie! I ta wielka pieśń, którą śpiewa ziemia cała, łączy się z chórami Aniołów, głoszących światu nad betlejemską stajenką hymn Bożej chwały: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania” (Łk 2,14). Oto stanął wśród nas, jako nowo narodzone Dziecię, Syn Bożego upodobania. A wokół Niego dzieci wszystkich narodów ziemi odczuwają na sobie miłujący wzrok Ojca niebieskiego i radują się, że je miłuje. Człowiek nie może żyć bez miłości. Jest wezwany do miłości Boga i bliźniego, ale żeby prawdziwie miłować, potrzebna jest mu ta pewność, że Bóg go miłuje. Bóg was miłuje, drogie dzieci! I to właśnie pragnę wam powiedzieć na zakończenie Roku Rodziny i na te Święta Bożego Narodzenia, które w sposób szczególny są waszymi świętami. Życzę wam radosnych i pogodnych Świąt, życzę, abyście doznały w sposób szczególny miłości waszych rodziców, waszych braci i sióstr i całej rodziny. Niech ta miłość, właśnie dzięki wam, drodzy chłopcy i dziewczęta, rozszerzy się na wasze otoczenia i na cały świat. Niech ta miłość dotrze do wszystkich, którzy jej szczególnie potrzebują: zwłaszcza do cierpiących i zapomnianych. Czyż może być większa radość niż ta, którą wnosi miłość? Czy może być większa radość niż ta, którą Ty, Panie Jezu, wnosisz w dzień Bożego Narodzenia w ludzkie serca, a zwłaszcza w serca wszystkich dzieci? Podnieś rączkę Boże Dziecię i błogosław swoim małym przyjaciołom, błogosław wszystkim dzieciom na całej ziemi! Watykan, 13 grudnia 1994 r. Jan Paweł II
„O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. W 1830 r. Maryja objawiła się św. Katarzynie Labure i prosiła ją aby wyrobić medaliki z Jej podobizną i szerzyć Jej kult po całym świecie. Podczas objawień Maryja wyraziła życzenie, aby powstało Stowarzyszenie Dzieci Maryi. Matka Boża obiecała, że członkowie stowarzyszenia otrzymają za Jej pośrednictwem wiele łask. Życzeniu Maryi stało się zadość w 1847 r. Dziś Stowarzyszenie Dzieci Maryi działa w 40 krajach i liczy około 200 tys. członków. Do wspólnoty mogą należeć i dziewczęta, i chłopcy. Celem Stowarzyszenia Dzieci Maryi jest świadczenie czynem i całym swoim życiem, „że Bóg jest miłością i że Maryja jest odbiciem czułości Boga”. Obietnica Maryi: Wszystkie osoby, które będą go nosić (cudowny medalik), otrzymają wielkie łaski. Łaski będą obfite dla tych, którzy będą go nosić z ufnością. Dziecko Maryi Me serce jest spokojne Bo czuwa nade mną Maryja Prowadzi mnie do Boga Swym matczynym płaszczem okrywa Pragę od dziś naśladować Jej skromność, pokorę i wiarę Uczyć się kochać bliźniego I Bożą wolę wypełniać Nie muszę się bać ani lękać Bo Jezus jest zawsze przy mnie On dał mi także z miłości Swą Matkę – by była i Ona przy mnie Zapraszamy na spotkania w czwartki 16:45 - 18:00 Grupy Parafialne
W czwartym odcinku cyklu „Wakacje na pustyni” o. Szymon Hiżycki OSB mówi o tych chwilach bezradności, gdy Bóg czyni cuda. Opowiadano o abba Makarym Egipcjaninie, że kiedyś szedł ze Sketis pod górę, niosąc kosze, i usiadł zmęczony, i zaczął się modlić: „Panie, Ty wiesz, że już dalej iść nie mam siły!”. I natychmiast znalazł się nad rzeką. Piotr Sacha: Nie wiem, czy Tolkien czytał Makarego, ale ta scena przypomina mi jego literacki świat podróży, przygód, zjawisk nadprzyrodzonych... Niesamowity jest ten apoftegmat. O. Szymon Hiżycki OSB: Ja też nie wiem, czy Tolkien znał Makarego (śmiech). Ale z pewnością Makary jest postacią, która w literaturze monastycznej osiągnęła dużą popularność. Przypisywano mu autorstwo wielu tekstów, a także zdolność czynienia cudów, czytania w sercach, wyjątkowej łączności z Duchem Świętym. I ten apoftegmat dobrze wpisuje się w wyobrażenia na temat Makarego – cudotwórcy, a także człowieka wyjątkowo umiłowanego przez Boga. Tu wyjątkowo bezradnego. Wspomniane Sketis to istniejący do dziś ośrodek życia monastycznego odległy o jakieś 30 km na północny zachód od Kairu – środek pustyni. Akurat tu przekład jest nieprecyzyjny. Czytamy w nim: „kiedyś szedł ze Sketis pod górę”. A konkretnie to on szedł „przez pustynię”. Wędrował do miejsc zasiedlonych, żeby sprzedać swoje kosze. Obładował się nimi jak osioł, słońce prażyło niemiłosiernie, miał już dosyć. Pada zmęczony i modli się: „Panie, Ty wiesz, że już dalej iść nie mam siły”. A może nawet już nie ma siły się modlić. Bóg patrzy na swoje ukochane dziecko i przenosi je nad rzekę, dokładnie nad Nil, czyli tam, gdzie mieszkali ludzie, którzy mogli kupić wyroby Makarego. Taki to jest obraz. Obraz szczerości dziecka. Któremu Bóg okazuje swoją czułość. Z drugiej strony, jak Pan wcześniej zauważył, ukazuje się nam ten wielki Makary, który nie ma siły, jest bezradny. Bardzo pocieszające dla nas (śmiech). Mamy tu również aluzję do sceny z Ewangelii według świętego Jana. Apostołowie znajdują się na środku Jeziora Genezaret. W pewnym momencie widzą Jezusa, jak zbliża się do nich, idąc po wodzie. Kiedy chcieli wziąć Go do łodzi, natychmiast znalazła się ona przy brzegu. Makary jawi się jak nowy apostoł, który nie płynie przez jezioro, a przez ocean piasku. A co z nami? Myślę, że Makary pokazuje nam, że z Bogiem warto dzielić wszystkie swoje troski, bez względu na to, jak daleko od Nilu jesteśmy. ZOBACZ: WSZYSTKIE ODCINKI CYKLU „WAKACJE NA PUSTYNI” Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) – opat klasztoru oo. Benedyktynów w Tyńcu; studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. Piotr Sacha / Foto Gość
Stephen Crosby Ludzie, którzy wyznają, że Biblia jest ich „jedynym przewodnikiem w sprawach wiary i praktyki” często mają całkiem niezłe stado niebiblijnych świętych krów, wypasających się na ich teologicznych ranczach. Jedną z największych duchowych krów zagracających umysły większości ewangelicznych jest : „Szkółka niedzielna, służba wśród dzieci i młodzieży”. Zbliż się tylko do tej świętej krowy z benzyną i zapałkami, a wywołasz konkretną reakcję! Gwarantowane! Jaki jest biblijny mandat na to, że „kościół”, ta „organizacja”, ma dostarczać służby dla dzieci i młodzieży? Oczywiście, żaden, nie ma ani jednego wersu w Starym czy Nowym Testamencie. Jest to zwykła tradycja, być może korzystna i bardziej dobroczynna niż inne, lecz mimo wszystko to tylko tradycja. Pismo mówi wyraźnie, że za duchowy rozwój dzieci odpowiedzialni są rodzice a do odpowiedzialności liderów i duchowych ojców i matek należy to, aby przygotowywać rodziców do wykonania ich zadania… Nie chodzi o to, aby dzieci przekazać bezpiecznie w ręce nauczycieli szkółki niedzielnej czy młodzieżowych liderów, bądź, uchowaj Boże, rządowej służby społecznej. No tak, Steve, czy mówisz, że wykonywanie dziecięcej/ młodzieżowej służby jest biblijne zabronione? NIE! Milczenie niekoniecznie oznacza zakaz, lecz milczenie Biblii każe nam postępować z uwagą. Istotą jest to, w jaki sposób służba dziecięca jest sprawowana, jakie są przekazywane priorytety. Jeśli coś, co jest dopuszczalne w ramach chrześcijańskiej wolności (udzielenie autorytetu służbie dzieciom i młodzieży) staje się zasadniczym czynnikiem, według którego uważamy coś za „uprawniony sposób wyrażania się” chrześcijaństwa, przekroczyliśmy granicę zwiedzenia. Jeśli motywacja moich decyzji zamiast opierać się na biblijnych wartościach, opiera się socjalnych czy kulturowych, znajduję się w bardzo złym choć powszechnym stanie. Kiedy te „potrzeby uspołecznienia” naszych dzieci i dorosłych stają się głównym priorytetem w podejmowaniu duchowych decyzji, zawodzimy Jezusa, mijamy się z królestwem, podkopujemy nasze rodziny, zwodzimy samych siebie. Jeśli służba dzieci umożliwia zwolnienie z rodzicielstwa, to stanowi to poważny błąd w naszej wierze i praktyce. Ostatni tradycyjny kościół, w którym byłem pastorem, miał całkiem wysokie mniemanie o sobie. W mieście była taka opinia, że jest to „kochający się” kościół. Niemniej, ta miłość nie obejmowała jednej pary, która prowadziła przez ponad 7 lat bez przerwy i bez żadnego istotnego wsparcia „służbę wśród dzieci”. Oboje przez cały ten czas nie bywali na zgromadzeniach, ponieważ „usługiwali naszym dzieciom”. Ludzie traktowali to w taki sposób: „Są obdarowani, niech to robią”. Jakże wygodne dla reszty nas. Wskazałem na to, jak „niemiłujące” było doprowadzanie do wyczerpania jednego małżeństwa (bez względu na ich obdarowanie), aby reszta mogła pobłażać sobie co tydzień czy to intelektualnemu uzależnieniu od nauczania/kazania, czy emocjonalnemu uzależnieniu od „obecności Pana” na tak zwanych uwielbieniach. Postawiłem granicę, mówiąc, że jeśli służba dla naszych dzieci ma iść dalej to każdy ma zaangażować się w szkolenie naszych dzieci oraz pomoc innym w szkoleniu ich dzieci. Mamy być rodziną działających dorosłych, a nie zbiorem infantylnych, duchowych narcyzów. Moim zadaniem, jako przywódcy i wyposażającego było wprowadzanie rodziców do tego, aby szkoliły swoje dzieci, a nie nadzorowania przez instytucję niani surogatki, co kończy się wspomaganiem odrętwiałej duchowej otyłości. Ogłosiłem, że jeśli w ciągu następnych 6-8 tygodniu przemyśleń, rodzice i dziadkowie nie staną na wysokości zadania, aby żyć zgodnie z biblijnym standardem dotyczącym naszych dzieci i dobrowolnie nie wezmą na zmiany usługiwania naszym dzieciom to zamierzam zamknąć niedzielną szkółkę i służbę młodzieżową (która miała już dobrze ponad dziesięć lat pracy). Nie zgodziłem się na to, aby egoizm i obojętność ukrywały się pod maską „miłości”. Tak,.. choć miał to być „kochający” kościół, nie znalazł się nikt. Zamknąłem te służby, co spowodowało stały odpływ ze społeczności, którzy w cudowny sposób zaczęli „czuć prowadzenie” do uczestnictwa w innym kościele. Zarządzony przez Boga exodus osiągnął szczyt, gdy odeszło około 20-30% rodzin. Gdzie odeszła większość z nich? Zgadnijcie – do kościoła, w którym była największa służba młodzieżowa w mieście. Mówi to o czyś, prawda? Życie w posłuszeństwie dla Jezusa i Jego Królestwa wymaga kosztów od ciebie! A był to kościół uważany w społeczności za, niestety, dobrze mający się, „świetnie zapowiadający”, i gotowy, zdaniem niektórych, na to, aby ruszyć „następny poziom”. Było tam małżeństwo, byłych starszych. Przyszli do mnie do biura, zawiśli nad moim biurkiem i z czerwonymi twarzami, w furii wykrzyczeli: Nie będziemy pracować z naszymi dziećmi i nie jesteś w stanie nas zmusić do pracy z naszymi dziećmi, za to płacimy tobie! Przychodzimy do kościoła, aby pozbyć się naszych dzieci! To było typowe dla „kochających ludzi” w tym zgromadzeniu. Jakkolwiek jest to smutne, ta para pokazała prawdę, którą mieli w sercu oni i to zgromadzenie. Wielu rodziców uważa służbę dziecięcą za coś trochę więcej niż sponsorowanym przez kościół baby-sitting, dzięki czemu rodzice mają kilka chwil spokoju i ciszy „za darmo”. Jeśli potrzebny ci jest kościół po to, aby mieć chwilę spokoju i ciszy dla siebie to masz rodzicielskie problemy, a nie „potrzebę kościoła”. Jeśli twoich dzieci nie da się kontrolować to nie dzieci są problemem, lecz ty. Znam sporo ludzi, którzy nie lubią tego miejsca, gdzie chodzą, nie zgadzają się z zasadami ustanowionymi przez przywództwo, nie są pobudzani, czują się ogłuszeni i martwi na swej drodze z Panem, a jednak trzymają się tego, podtrzymując działanie swoimi ofiarami tylko i wyłącznie dlatego, że „nasze dzieci mają tam przyjaciół”. Towarzyskie potrzeby naszych dzieci nigdy nie powinny decydować o naszych postępach na drodze do celów Chrystusa. Nieustanie słyszę te same biadolenie z ust ludzi rozczarowanych zorganizowaną i instytucjonalną religią chrześcijańską, a jest to stwierdzenie: „Jeśli odejdziemy to co zrobimy z naszymi dziećmi?” „Organiczny” czy nietradycyjny sposób działania kościoła może iść bardzo na rękę dzieciom i ich potrzebom. Trzeba zdecydować, że faktycznie jestem rodzicem i pokazać twórczą inicjatywę. Oto kilka praktycznych pomysłów: 1. Weź telefon! Łał! Co za radykalna myśl – inicjatywa i osobiste zaangażowanie! Zadzwoń do kogoś, kto ma podobną sytuację rodzinną do twojej i uzgodnijcie jakieś działania w cotygodniowym planie. Tak, zamiast oczekiwać, że „kościół” zrobi to, choćby nawet logistyczne rozwiązania, zróbcie to sami! Da się zrobić. Twoje dzieci nie muszą cierpieć na brak uspołecznienia, a jedynym tego powodem jest twój egoizm i brak osobistej dyscypliny. Jeśli twoim dzieciom brak socjalizacji to nie jest tak dlatego, że „nie ma szkółki niedzielnej”. Jest tak dlatego, że zawodzisz jako rodzic. 2. Zaplanujcie w regularnych odstępach czasu takie spotkania i zgromadzenia, które będą przyjazne dla dzieci i specyficzne dla nich. Każde spotkanie nie musi „napychać duchowo” i zaspokajać waszą potrzebę „brzęczenia dla Jezusa” w czasie usługi uwielbienia. Nie dałoby się zrobić kilku takich spotkań, kiedy to nie wy i wasze potrzeby są w centrum uwagi, na rzecz prawdziwego zainwestowania w dzieci wasze i innych? To da się zrobić. Nie jest to trudne. To kwestiach chęci. 3. Wychowuj swoje dzieci tak, aby same kontrolowały siebie przez 2 godziny. Tak, to da się zrobić – bez zamieniania tych dzieci w roboty i bez prowadzenia autorytatywnego gułagu, udającego rodzinę! Miałem kiedyś przywilej bycia w środowisku „organicznego-domowego-kościoła”, gdzie było obecnych ponad 20 dzieci (to był ogromny dom) w wieku między 3-17. Każde z nich siedziało cicho, zaangażowane i bardzo dobrze się zachowywało (bez najmniejszej interwencji ze strony rodziców). NIE MIAŁO MIEJSCA AUTORYTARNE WYMUSZENIE. Byłem też w atmosferze, gdzie panowała „uległość” a dzieci były małymi zombi. Nie znoszę tego, jest to gaszenie dziecięcej duszy w imię „właściwego zachowania”. Wiem, jaka jest różnica. Te dzieci i młodzież, każde jedno z nich, dosłownie promieniowały Duchem Bożym. Nigdy nie zapomnę tego przeżycia. Po zakończeniu mojej części, podeszło do mnie dziecko nie starsze niż 7 lat, zdecydowanie potrząsnęło mi ręką i, z szacunkiem i przekonaniem, którego brakuje wielu dorosłym, powiedziało: „Dr Crosby, dziękuję, że przyjechałeś do nas, aby nam usłużyć, naprawdę podobało mi się przesłanie”, po czym pokazało mi notatki i obrazki, które rysowało w czasie nauczania. Obrazkami zapisywało to, co mówiłem! Tak, proszę państwa, nie jest to ani idealizm, ani teoria. Nie była to jakaś nadrzędna rasa obcych z doskonałego świata w galaktyce Glarnak! Byli całkiem ludzcy. Byli zwykłą społecznością, która poważnie traktuje rodzicielstwo, na które patrzy z międzypokoleniowej perspektywy. Ci ludzie rozumieli, że wspólne zgromadzenia są jedną sceną, na której pojawi się owoc szkolenia ich dzieci, a niekoniecznie miejscem, gdzie to się robi! Jesteśmy śmieszni. Bierzemy całe to pustosłowie idei, że Duch Święty spowoduje przebudzenie i zdobędzie nasze miasta i to wszystko, lecz jakoś nie możemy uchwycić tego, że Duch Święty może zrobić z nas skutecznych rodziców czy doprowadzić do pełnej samokontroli naszych dzieci przez 2 godziny. Duchowy wzrost zawsze zaczyna się o szczerej samooceny. Zawsze jest nadzieja, zasoby, źródło, łaska i życie dla tych, którzy spojrzą w lustro Chrystusa i powiedzą sami sobie, jak to z nimi jest. Czy potrzebne ci jest, mówić samemu sobie prawdę o sobie samym? Ja potrzebuję, wiem o tym. Jest to droga do wolności i życia. Niemniej, jeśli chcesz zdecydowanie przylgnąć do bezbożnych kulturalnych wartości systemów, czyniąc sobie wymówki i wymyślając wszystkie powody, czemu nie da się tego zrobić oraz że ktoś innym musi to robić za ciebie, jakże to jesteś ofiarą okoliczności i jak inni po prostu „nie rozumieją jak to jest ciężko”, „nie znają moich dzieci” i tak dalej… wiesz, sami dajemy sobie z tym radę. Otrzymamy też logiczny owoc naszego własnego bałwochwalstwa. ____________________________________________________________________________________ Copyright 2013, Dr Stephen R. Crosby Udziela się zgody na kopiowanie, przekazywanie czy dystrybucję tego artykułu jeśli niniejsza uwaga zostanie zachowana na wszystkich duplikatach, kopiach i linkach referencyjnych. Na druk w celach komercyjnych czy w jakimkolwiek formie przeznaczonej dla mediów należy uzyskać zgodę. Kontakt: stephrcrosby @ Służba utrzymuje się z dobrowolnych ofiar naszych partnerów i tych, którzy wierzą w przesłanie radykalnej łaski w rozumieniu Nowego Przymierza. Jeśli ten artykuł jest błogosławieństwem dla ciebie, przemyśl z modlitwą czy nie zachciałbyś wesprzeć nas przez PayPal. Dziękujemy, niech was Bóg błogosławi..
Doniesienia o ośrodku w Jordanowie wstrząsają. Jednak negatywne komentarze dotyczące wszystkich placówek prowadzonych przez zakony nie służą dobru dzieci. Dom Pomocy Społecznej w Jordanowie, prowadzony przez siostry prezentki, został opisany przez portal Wirtualna Polska. Materiał przeraża. Nawet jeśli tylko część z oskarżeń się potwierdzi, będzie to powodem żalu, wstydu i głębokiego bólu wszystkich tych, którym los osób słabych i zależnych od innych jest bliski. Niedługo po ukazaniu się artykułu przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Prezentek s. Anna Telus wydała oświadczenie, w którym czytamy „Zależy mi na jak najszybszym, rzetelnym i pełnym wyjaśnieniu tej sprawy, deklaruję gotowość współpracy z państwowym wymiarem sprawiedliwości i innymi kompetentnymi instytucjami, aby ustalić fakty i dojść do prawdy”. Rada Generalna Zgromadzenia Sióstr Prezentek podjęła też decyzję o odstąpieniu od prowadzenia DPS-u w Jordanowie. Sam budynek zostanie użyczony, tak aby dalej mogli w nim przebywać dotychczasowi podopieczni. Prokuratura Rejonowa w Suchej Beskidzkiej prowadzi śledztwo w sprawie znęcania się pracowników nad podopiecznymi. Dwie zakonnice z ośrodka usłyszały zarzuty: jedna znęcania się, druga utrudniania śledztwa. Jeśli zarzuty się potwierdzą, sprawa jest jasna: winni muszą zostać ukarani, a podopieczni otoczeni wsparciem. Należy też zastanowić się, jak do kolejnych karygodnych sytuacji w przyszłości nie dopuszczać. Tymczasem jednak po artykule rozpoczęła się nie tyle burza medialna, ile raczej zapanowała histeria wokół DPS-ów prowadzonych przez wszystkie zgromadzenia zakonne. Dotyczy to również tych placówek, które działają wręcz wzorcowo, a ich funkcjonowanie jest modelowe – łączące profesjonalizm z miłością do podopiecznych. Środowiska antykościelne atakują w ciemno. Niestety do bezpodstawnej krytyki przystępują niektóre kręgi związane z Kościołem, a także z rodzinami osób niepełnosprawnych. Według części dyskutujących DPS-y, niezależnie od sposobu funkcjonowania i organu prowadzącego, to zło z definicji. Należałoby je więc – i to jak najszybciej – zamknąć. Czy to naprawdę lek na całe systemowe zło? I czy pomoże to dzieciom? Ciężko tak pracować... Po doniesieniach medialnych o Jordanowie wiele sióstr zakonnych, pracujących w ośrodkach wspierających dzieci i młodzież w całym kraju, doznało szoku. Najpierw – z powodu opisywanego materiału. Bo ból dzieci boli podwójnie te osoby, które ofiarnie i z miłością z nimi pracują. Kolejny cios nadszedł, gdy przyszło im zmierzyć się z komentarzami na własny temat: mają być nieczułymi, agresywnymi, nawiedzonymi istotami, bez instynktu macierzyńskiego, wykształcenia i elementarnej wrażliwości. Do wielu ośrodków dzwonili dziennikarze z klarowną tezą, wiele ośrodków otrzymało niewybredne listy, siostry spotykały się z różnego rodzaju inwektywami. W efekcie trudno się dziwić, że siostry postanowiły milczeć w mediach. Są po prostu zmęczone i zaskoczone „efektem Jordanowa”. Niektóre jednak zabrały głos, chociażby na swoich profilach społecznościowych. Oto wpis s. Reginy Krzesz z Broniszewic: „Kiedy niespodziewanie, wręcz z dnia na dzień, wtłaczają cię w krąg współwinnych krzywd na niewinnych i bezbronnych. Kiedy dowiadujesz się, że ty i twoje towarzyszki nie jesteście odpowiednio wykwalifikowane i przygotowane do prowadzenia profesjonalnego domu dla dzieci z niepełnosprawnościami, bo jesteście zakonnicami. Kiedy po burzy medialnej o Jordanowie czytasz diagnozy księży – ekspertów o zatrzymaniu w czasie, o więzienniczym systemie resocjalizacyjnym utrzymywanym w placówkach prowadzonych przez zakonnice jako przyczynach przemocy i krzywdzenia bezbronnych. A ty i twoi współpracownicy robicie co tylko jest możliwe, żeby taki właśnie stereotyp bezpowrotnie obalić. Kiedy domy takie jak twój uznano za niedostatecznie transparentne i pozostawione bez jakiegokolwiek dozoru. (...) Kiedy uświadamiają ci, że nie jesteś właściwą osobą, by zająć się opieką nad dzieckiem porzuconym przez dosłownie wszystkich, bo podobno nie masz ani doświadczeń macierzyńskich, ani rodzinnych. Bo jesteś zakonnicą”. Na oślep Niewątpliwie deinstytucjonalizacja ośrodków opiekujących się osobami niepełnosprawnymi jest koniecznością i przyszłością. Jednak działania medialno-rewolucyjne w niczym tu nie pomagają. Wiele z postulowanych rozwiązań najczęściej jest zresztą już wprowadzanych w zakonnych instytucjach. To siostry zakonne mają w swych ośrodkach systemy „rodzinkowe”, to siostry tworzą przy ośrodkach dla dzieci bezpieczne miejsca, w których podopieczni mogą mieszkać, gdy osiągną pełnoletniość. Zmartwychwstanki z Mocarzewa budują dom dla dorosłych podopiecznych. Benedyktynki misjonarki z Ełku wybudowały natomiast Farmę św. Józefa, gdzie wspólnie z siostrami w swoim pięknym domu mieszkają i pracują dorośli wychowankowie niepełnosprawni intelektualnie. – Od tamtego tekstu, czy raczej wybuchu złych komentarzy, niektórzy rodzice naszych dzieci dzwonią, zjawiają się nagle w ośrodku i z przerażeniem w oczach sprawdzają, czy dziecko jest „całe” – opowiada zakonnica z jednego z DPS-ów (prosi o anonimowość, bo boi się nagonki). – Musimy więc rodziców uspokajać i trochę tłumaczyć, że... nie jesteśmy wielbłądami. I że nadal ich dzieci są kochane i otoczone opieką. Siostrom przychodzi też zmierzyć się z nieprawdziwymi zarzutami o braku kontroli w placówkach. Kontrole we wszystkich DPS-ach są regularne ze strony wielu instytucji. W większości ośrodków jest także monitoring wewnętrzny. Oczywiście, ważne, by nadzór był rzetelny. Ostatecznie DPS w Jordanowie też był kontrolowany. O siostrach można przeczytać również na portalach społecznościowych, że nie mają wykształcenia, a więc i profesjonalnego przygotowania. Jaka jest prawda? Przykład pierwszy z brzegu z DPS-u w Ełku: na siedem pracujących sióstr zakonnych wszystkie mają wykształcenie wyższe, w tym dwie są psychologami, jedna ma doktorat, jest wśród nich pracownik socjalny, pedagog specjalny i magister pielęgniarstwa. I to raczej standard, a nie wyjątek. Podobno też „wszędzie nadużywa się przymusu bezpośredniego”, czyli czasowej konieczności przytrzymania pacjenta w celu uspokojenia lub podania leków. – U nas to po prostu nierealne – mówi zakonnica z ośrodka w Wielkopolsce. – Aby w ogóle zastosować przymus bezpośredni, wszystkie działania muszą być protokołowane (w Jordanowie najprawdopodobniej nie były – przyp. Decyzję podejmuje pielęgniarka lub lekarz, a na dokumencie podpisuje się też lekarz wojewódzki ze specjalnością psychiatrii. Unieruchomienie czasowe jest ostatecznością, gdy wszystkie inne działania nie są skuteczne. Obecnie stosowane jest bardzo rzadko. W moim ośrodku miało to miejsce półtora roku temu. Na co dzień nie ma takiej potrzeby, bo istnieje cała gama dobrych leków, plus stosowana jest właściwa opieka. Siostra dodaje, że nawet dzieci, które mają tendencje do samookaleczeń, obecnie zazwyczaj nie potrzebują siłowych rozwiązań. Dostępne są na przykład specjalne kołderki, które uniemożliwiają dziecku destrukcyjne działania. Nie stosuje się też „łóżek – klatek”, które widać na zdjęciach z Jordanowa, bo nawet bardzo cierpiące, agresywne dzieci można zabezpieczyć w inny, godny sposób. Spokój koniecznie potrzebny Na „efekt Jordanowa” nie zgadza się także wiele rodzin wychowujących niepełnosprawne dzieci. Ludmiła Puzanowska z Wrocławia jest poruszona uogólnianiem i przenoszeniem negatywnej oceny na inne DPS-y prowadzone przez siostry zakonne. Według niej większość z nich działa wzorcowo. Sama jest mamą zastępczą Beatki. Wraz z mężem przyjęła dziewczynkę ze szpitala, gdy ta miała półtora roku. Dziecko miało chore serce, a jak się potem okazało, również inne trudności rozwojowe. Obecnie Beata ma już ponad dwadzieścia lat. – Beatka wychowywała się z naszymi dziećmi, dla których była i nadal jest siostrą. My też traktujemy ją jak nasze dziecko, choć nie mieszka już z nami – mówi pani Ludmiła. Otrzymała wszystko, co mogliśmy jej dać: opiekę, rehabilitację, wsparcie. W pewnym jednak momencie, gdy zaczęła dorastać, jej niepełnosprawność i związane z nią trudności sprawiły, że nie potrafiliśmy zapewnić jej warunków, w których bezpiecznie mogłaby kontynuować naukę i spędzać wolny czas. Powierzyliśmy córkę Siostrom Franciszkankom Misjonarkom Maryi z Kietrza, gdzie znalazła dom i miłość – opowiada. – Córka jest bezpieczna, szczęśliwa, radosna. Nie potrzebuje leków wyciszających. A siostry dbają o jej zdrowie wszechstronnie, bardzo profesjonalnie. Mamy z Beatką regularny kontakt i jesteśmy przekonani, że ani my, ani nikt inny nie zapewniłby jej takiej opieki. Myślę, że takich historii jest dużo, dużo więcej... Owszem. Są i bardziej dramatyczne – jak choćby taka, gdy mama trójki dzieci, pani Zofia, wpadła w depresję, obwiniając się o stan syna i jego zachowania względem młodszego rodzeństwa. I gdy dopiero po tym, jak przyłapała 13-latka (niepełnosprawność sprzężona i zaburzenia osobowości), jak gonił siostrę z nożem, powiedziała dość. Syn został przyjęty do jednego z ośrodków zakonnych. Po kilkumiesięcznym pobycie funkcjonuje poprawnie, rozwija się w swoim rytmie i na bazie swoich możliwości. – Dziś już wiem, że próbowałam za wszelką cenę „być dzielna” i poświęcać się dla syna. W efekcie zaniedbywałam inne dzieci. Nie wierzyłam lub nie chciałam wierzyć, że ktoś obcy zapewni dziecku lepsze wsparcie niż domowe. Nie oddałabym syna do publicznego „molocha”, do miejsca, w którym mieszka setka dzieci. Jednak tu, gdzie obecnie jest, warunki są dobre, atmosfera przyjazna. Regularnie go odwiedzam i wiem, że podjęłam najlepszą z możliwych decyzję – mówi pani Zofia. Zmiany potrzebne Niewątpliwie opieka nad dziećmi niepełnosprawnymi, cały jej system idealny, delikatnie mówiąc, nie jest. Wielką bolączką jest brak specjalistów neurologów, psychiatrów, ortopedów, kardiologów itd. Kolejki do lekarzy i konieczność wożenia małych pacjentów z miejscowości do miejscowości to zmora rodziców (ale i pracowników DPS-ów). Nie istnieje system opieki wytchnieniowej, system mieszkań chronionych niby od lat powstaje, ale nadal raczkuje. Natomiast tzw. asystenci rodzinni, jeśli posłuchać historii wielu rodzin, są często groteskową fikcją. Trzeba rozmawiać o żenująco niskich zarobkach opiekunów w DPS-ach: bywa, że ta sama wykwalifikowana pielęgniarka w DPS-ie zarabia nawet o tysiąc złotych mniej niż na przykład w szpitalu. Ustawa o pomocy społecznej scedowała finansowanie ośrodków na samorządy, a nie wszystkie są wydolne w tej kwestii. W końcu trzeba mówić, że minimum kwalifikacyjnym opiekunki w DPS-ie jest wykształcenie średnie. Zakonne ośrodki zwykle przyjmują pracowników lepiej wykształconych, gdyż dziury w budżecie łatają zbiórkami pieniężnymi. Warto też poruszać temat braku domów dla dzieci z zaburzeniami psychicznymi. Obecnie ośrodki dla osób z niepełnosprawnością intelektualną muszą przyjmować zarówno dzieci „wysokofunkcjonujące”, jak i z FAS, niepełnosprawnością sprzężoną i silnymi zaburzeniami psychicznymi. Zapewnienie właściwej, indywidualnej opieki wszystkim graniczy z cudem. – Uważam, że sytuacja idealna to taka, w którym dziecko mieszka z mamą i tatą lub w kilkuosobowym ośrodku, otoczone dziesiątką oddanych dochodzących opiekunów, specjalistów, a po osiągnięciu dojrzalszego wieku, jeśli to konieczne, trafia do małych, lecz świetnie wyposażonych placówek. Czy przez najbliższe dziesięciolecia jest to jednak realne? – mówi dyrektorka jednego z DPS-ów na południu Polski. Nie chce podawać publicznie nazwiska. Ma dość ostracyzmu za ciężką pracę.•
dziecko tu jest twoja parafia